Niech żyje TK Maxx!
Naprawdę rzadko robię zakupy w zwykłych sklepach. Kiedyś to lubiłam, ale to jednak nie to samo, co wpaść w górę staroci i wyszperać jakis skarb. Brakuje mi tego rauszu, tej niewiadomej. No i zazwyczaj, jak już muszę, to idę po coś konkretnego i dosyć często jestem rozczarowana, że tego nie dostałam. A na starocie idę po nic i najczęściej wracam szczęśliwa, że znalazlam coś, czego absolutnie nie szukałam… Jest jeden wyjątek od tej reguły: Halloween w TK Maxx.
Że Halloween obchodzę trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku to można się domyślić po wystroju tej strony. Wszyscy jednak zdajemy sobie sprawę z tego, że nie jest to święto jakoś specjalnie w Polsce popularne. A już znaleźć jakieś tematyczne dekoracje z klasą, nie kiczowate plastikowe szkieletory, to prawdziwa sztuka. I tutaj wkracza TK Maxx, ze swoim amerykańskim poszanowaniem tradycji i …straszącymi cudeńkami.
Przyznaję, że internet zaczynam monitorować już w czerwcu, choć dobrze wiem, że Halloween wchodzi w sierpniu (tak, nie pomyliliście się, obchodzi się go ostatniego dnia października). Sprawdzam ofertę sklepu (angielską, na Polskiej nie ma takiej możliwości), przeczesuję Instagram… Jeśli nigdy nie byliście, TK Maxx to rodzaj outletu z wyższej półki. Można tu znaleźć i mydło i powidło (dosłownie), ale przede wszystkim mnóstwo rzeczy z anglojęzycznym rodowodem, absolutnie niedostępnych gdzie indziej. Dlatego w takim podekscytowaniu czekałam na ten moment, a kiedy pojawiły się pierwsze mroczne dekoracje, wystroiłam się jak na randkę, wypchałam portfel i wsiadłam w samochód.
Czaszka dobra na wszystko i… na wszystkim
Mój sklep zaskoczył mnie zmianą aranżacji na okoliczność pandemii, więc na początku trochę się zgubiłam. Potem ze strachem przemierzałam kolejne regały, na których co prawda było trochę jesiennie, ale nie w klimatach, które mnie zwabiły. Ale w końcu dotarłam! Kilka stołów z “kurzołapkami” i “durnostojkami”, czyli przedmiotami o czysto dekoracyjnym charakterze, prezentowało się naprawdę elegancko i gdybym była bogata, zapakowalabym pełen koszyk już tam.
Mnie jednak najbardziej ciągnie do tych przedmiotów bardziej użytkowych. Już od kilku sezonów tradycyjnie uzupełniam zastawę stołową i pod tym względem oferta znowu mnie nie zawiodła. Do mojej kolekcji dołączyły kolejne egzemplarze porcelany od Royal Stafford. Tym razem misa z serii “Skulls” (mam już talerze deserowe) oraz dwa talerzyki z serii “Bones”: “Bar” i “Band”. Cała seria liczy cztery wzory, więc to oczywiste, że będę polować na brakujące.
Nie oparłam się też kolejnemu kompletowi szkła od Prima Design. Z zeszłego roku mam już misę i salaterki w retro-spooky klimacie. W tym pokusiłam się na paterę z eleganckim państwem szkieletorami i pasujący komplet miseczek. Co prawda poprzedniego nie użyłam ani razu, ale seria jest tak bardzo w moim guście, że cieszy nawet stojąc sobie w witrynce. W oko wpadły mi jeszcze duże misy z tymi grafikami i nie jestem pewna, czy jednak nie dołączą do kompletu…
Zaskocz mnie!
TK Maxx ma to do siebie, że właściwie nigdy nie możesz być pewien, co znajdziesz, bo asortymenty sklepów potrafią się sporo różnić. I choć na zakupy jadę mniej więcej przygotowana i wiem, co chciałabym kupić, to cały czas liczę się z tym, że skarbu nie upoluję. Ale też zawsze mam nadzieję, że znajdę coś, czego nie widziałam w internecine, a co skradnie moje serce od razu. Jak na przykład zeszłoroczna szklana patera w kształcie tablicy Ouija. Co prawda tym razem nic takiego nie trafiłam, ale za to udało mi się upolować inną rzecz, na którą za bardzo nie liczyłam, bo rzadko pojawiała się w “zajawkach”. Jest to ceramiczny pojemnik w kształcie bardzo eleganckiej, czarno-białej halloweenowej dyni. Jeśli myślicie, że to sezonowa dekoracja – zonk! Dokładnie w takim stylu planuję kuchnię (kiedy w końcu ją wyremontujemy), a dynia będzie przepięknym, praktycznym, całorocznym dodatkiem.
Podejście pierwsze – pełen sukces!
Na pierwszą wizytę to było tyle. Pierwszą, bo podejścia robię mniej więcej trzy, ze względu na sporą rotację i zmieniającą się wystawę. Czekam na świece zapachowe, bo w okresie Halloween są naprawde fenomenalne (z dyniową nutą albo ciężkie, mroczne, hipnotyzujące). Szukam też kompletu solniczka-pieprzniczka. Widziałam, że w tym roku jest bardzo duży wybór, a my akurat za sprawką malego małpiszona zostaliśmy bez. Po cichu liczę też na dodatki spożywcze, na przykład przyprawy. Choćby “pumpkin spice”, którą znam tylko z zapachu i z amerykanskich filmów. Tych halloweenowych, oczywiście…