O Addamsach ortodoksyjnie
Chyba nie ma drugiego motywu tak idealnie trafiającego w mój gust, jak “Rodzina Addamsów”. Aczkolwiek jestem w tej kwestii bardzo wybredna i nie wszystkie podejścia do tematu uważam za godne uwagi. Na pierwszy animowany film pełnometrażowy czekałam więc z ekscytacją, ale i sporą dawką lęku.
Straszą już ponad osiemdziesiąt lat
Rodzina Addamsów po raz pierwszy pojawiła się w 1938 roku na łamach tygodnika The New Yorker jako krótki komiks. Ich twórcą jest… Charles Addams. Więc na dobrą sprawę jest to i rodzina Addamsów, i rodzina Addamsa. Zabawne, prawda? Rodzinka, która początkowo stanowiła parodię, osiągnęła status kultowej, kiedy w 1964 roku trafiła na mały ekran w postaci serialu. Potem był serial animowany produkcji Hanna-Barbera (1973) i absolutny majstersztyk: dwa filmy pełnometrażowe w reżyserii Barrego Sonnenfelda (1991 i 1993). Tryumfalnemu powrotowi towarzyszył też kolejny serial animowany z kuźni Hanna-Barbera (1992-1993).
Choć jeszcze nie dane mi było w pwłni zapoznać się z pierwszą produkcją, wszystkie pozostałe wspominam jako całkiem udane, czyli kontynuujące ducha pierwowzoru, na różne sposoby. Przy czym to filmy Sonnenfelda uważam za wyznacznik: jak powinno to być zrobione. Niestety, na tym się nie skończyło.
Lata dziewięćdziesiąte poczęstowały nas jeszcze dwoma ekranizacjami. W roku 1998 na video pojawiła się “Rodzina Addamsów: zjazd rodzinny” a w telewizji “Nowe przygody Rodziny Addamsów”. Obie produkcje, niskobudżetowe i wybitnie mało inteligentne, uważam za bluźnierstwo i po pierwszym zapoznaniu się konsekwentnie ignoruję, nawet pomimo genialnego Tima Curry’ego w roli Gomeza w “Zjeździe rodzinnym”.
Tak więc powstała dwudziestoletnia luka, w trakcie której nikt nie odważył się podjąć tematu na nowo. Były próby, były zamysły (w jeden z nich zamieszany był sam Tim Burton), ale ostatecznie – nic z tego nie wyszło. Kiedy więc zobaczyłam trailer pierwszej animowanej ekranizacji kinowej – mocniej zabiło mi serce.
Wielkie nadzieje
Za reżyserię animacji odpowiada Conrad Vernon, który maczał palce między innymi w “Shrek 2”, “Potwory kontra obcy”, czy “Madagaskar 3”. Może nie są to wybitne produkcje (choć trzecią część “Madagaskaru” akurat uważam za najlepszą z całej serii), ale ja osobiście bardzo je lubię i oglądam przy każdej okazji.
Jak pisałam wcześniej, trailer wyglądał bardzo zachęcająco. Pierwsze sceny jeszcze bardziej podniosły mi poziom endorfin. Jednak szybko odniosłam wrażenie, że coś tu jest nie tak…
Pierwszy sygnał, to kiedy postanowiłam zmienić polski dubbing na wersję oryginalną, a generalnie jestem fanką polskiej szkoły dubbingowej, jest fenomenalna. Miałam wrażenie, że reżyser polskiej wersji dźwiekowej dodał za dużo od siebie. Szybko jednak przekonałam się, że nie jest to jego inicjatywa. Chodziło mianowicie o dziwny sposób mówienia Gomeza Adamsa, a była to dopiero pierwsza z przykrych niespodzianek.
Luźna interpretacja
Film opowiada historię rodziny Addamsów, która ze względów na swoje dziwne zwyczaje i upodobania została przegoniona z rodzinnych stron i postanowiła osiedlić się w nieczynnym zakładzie dla obłąkanych w New Jersey. Mamy tu właściwie trzy główne wątki: Pugsleya, który ma wkroczyć w dorosłość, a jakby nie jest na to gotowy, Wednesday, która postanowiła pójść własną drogą, co zaowocowało konfliktem z Morticią oraz rodzina Addamsów kontra przedstawicielka nowego idealnego świata – dekoratorka wnętrz, Margaux Needler. I to nie jest tak, że z samą fabułą jest coś nie tak. Nie, jest spójna, konsekwentna i sensowna. Z tym, że motyw rodziny Addamsów wykorzystuje jak… plecy sławnego tatusia.
Mówiąc krótko i bez spoilerów: film skupia się na przekazaniu oczywistej już w naszych czasach prawdy, że pozory mylą: to, co wydaje się normalne, wcale nie musi być dobre, a to, co wydaje się straszne i dziwne, za cienką zasłonką może być zupełnie normalne. Z tym, że w poprzednich ekranizacjach rodzina Addamsów naprawdę nie była normalna i to stanowiło ich najwiekszą siłę.
Lista zarzutów
Właściwie mógłby to być film o jakiejkolwiek dziwnej rodzince, borykającej się ze współczesnym światem i nic nie możnaby mu zarzucić, poza wiadomą inspiracją. Ale niestety twórcy postanowili dopisać swoją linijkę do dzieła zdecydowanie kultowego, jakby nie do końca licząc się z tą kultowością.
Po pierwsze i najważniejsze – film NIE JEST mroczny! Jest bardzo kolorowy i choć wnętrza i zewnętrza domu Addamsów są pomimo to całkiem klimatyczne, to jednak w ogólnym rozrachunku przytłacza je cukierkowość “sztucznej” okolicy. Odniosłam wrażenie, że scen w stworzonym przez Margaux “idealnym” osiedlu jest znacznie więcej i kiedy wspominam tę ekranizację, widzę ją właśnie w pastelowych kolorach.
Drugi zarzut dotyczy już samych postaci. Wizualnie nawiązują do pierwszych, komiksowych Addamsów i to jest miłe zaskoczenie. Natomiast od strony psychologicznej… to już inna bajka.
…bo każdy się czegoś boi
Zacznijmy od ogółu: Addamsowie to szlachetny, dzielny i twardy ród, który nie daje sobie w kaszę dmuchać. Tymczasem już w jednej z pierwszych scen umykają jak tchórze przed widłami i pochodniami byle wieśniaków. No nie, tak się nie będziemy bawić…
Na całym “odświeżeniu” chyba najmniej ucierpiał wujek Fester, choć babcia i kuzyn Coś też mieli sporo szczęścia. Lurch miał bardzo dziwne wejście, ale potem i w jego kwestii wszystko wróciło do normy. Natomiast najważniejsza czwórka została jakby “przetłumaczona” na język statystycznego widza. Takiego mało wymagającego i, o dziwo, nie przepadającego za odstępstwami od najbardziej utartych schematów.
Gomez z latynoskiego amanta, który potrafiłby oczarować każdą kobietę, stał się nieco nierozgarniętym i fajtłapowatym tatuśkiem, który obawia się, że ma zbyt wygórowane oczekiwania co do syna. Do tego mówi w bardzo przerysowany sposób, który mi przeszkadzał od samego początku fimu. Akcent – jak najbardziej, ale co za dużo, to niezdrowo.
Pugsley nie jest już mało inteligentnym byczkiem, ale pełnym wewnętrznych lęków młodzieńcem, szukającym swojego miejsca w rodzinie. Od początku wiadomo, że na końcu pokaże “na co go stać”, ostatecznie wyłamując się z kanonicznego obrazu postaci. Żeby dać dobry, mobilizujący przykład.
Czy może być gorzej?
Najbardziej boli mnie jednak metamorfoza dwóch ikonicznych wręcz postaci kobiecych: Mortycji i Wednesday. Pierwsza, choć zachowała swój styl i klasę (wielki podziw dla Charlize Theron za oryginalny dubbing – jest fenomenalny i dokładnie tak mroczny, jak powinien) z nieziemskiej wręcz istoty, pobłogosławionej darem grobowego spokoju, stała się standardową matką nastolatki, zajętą głównie prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci. A jej głowny lęk, to – a jakże – że córka pójdzie złą drogą.
Najbardziej skrzywdzoną postacią, moim zdaniem, jest właśnie Wednesday, która przeżywa młodzieńczy bunt i postanawia… być normalna. Chodzić do szkoły, nosić różowe spinki i mieć przyjaciół. Postać ta jest tak daleka od demonicznego i fascynującego pierwowzoru, że ktoś powinien za to dostać po łapach.
Konflikt matka – córka jest tu motorem całej opowieści. Wydaje się natomiast tak bardzo naciągany, jakby autorzy nie byli w stanie unieść ciężaru legendy, więc… zburzyli fundamenty. A to chyba jednak nie o to chodzi, kiedy podejmuje się takie wyzwanie. Bo jeśli główny pomysł polega na tym, żeby wyciągnąć na wierzch lęki głównych bohaterów, to nie ma szansy powodzenia wśród postaci, których najważniejsza cechą jest to, że są genetycznie… nieustraszone. To jak zrobić opowieść o Supermanie, który nie ma żadnych super mocy.
Rodzina Addamsów – Tribute Band
Nowi Addamsowie są jak niezbyt ortodoksyjny tribute band. Taki nie z zamiłowania, lecz dla pieniędzy. Coś, co można spotkać jako atrakcję wiejskiego festynu. Uładzeni, pokolorowani, “przetłumaczeni na normalny język”. Takie oswojone dziwadła. Tylko po co to? Jeśli ktoś nie jest w temacie, to mu bez różnicy, czy dziwadła to Addamsowie, czy Kowalscy, czy ktokolwiek inny. A jeśli ktoś jest fanem… to po co go wkurzać?
Oczywiście film sam w sobie nie jest zły, a ma nawet kilka motywów, których nie powstydziliby się bardziej addamsowi Addamsowie (na przykład, że niektóre domy są złe… przed pierwsza kawą). Można go jak najbardziej obejrzeć, nawet z małym dzieckiem, bo nie jest jakoś bardzo straszny, a chyba nawet i w ogóle. Na pewno jednak nie jest to coś, co zrobi klimat w Halloween. Nie zrobi żadnego klimatu nawet w najstraszniejszą burzową noc. To prosta, wesoła historyjka z miłym przesłaniem, która próbowała wjechać na salony na “sławnym nazwisku”. Chyba nie całkiem jej się udało.