Aktualności
Najnowsze
Herbatka u Heleny na Kustom Konwent
12 sierpnia 2022
Jarmark Żydowski we Wrocławiu
27 lipca 2022
Urodziny Niepoważnego Portalu Okołoliterackiego “Herbatka u Heleny”
15 lipca 2022
Sklep
Ręcznie malowane szkło, żywica epoksydowa, wire wrapping, koraliki i brokat. Dużo brokatu.
Wydawnictwo
Herbatka po północy
Najnowsze
Recenzja: Marion Zimmer Bradley “Mgły Avalonu”
23 marca 2022
Recenzja: Rodzina Addamsów (2019)
25 lipca 2021
Między nami rękodzielnikami: Klaudia Goleń
23 czerwca 2021
Nowości w sklepie
Polecamy opowiadania
Rzeka Zapomnienia – prosiaczek
Gdyby miał głowę, pewnie odchyliłby ją do tyłu w wyrazie bezbrzeżnej fascynacji. Z bezwiednie uchylonymi ustami i szeroko otartymi oczami wpatrywałby się w głęboką czerń kosmosu, na pozór zimną i bezduszną. Jednak G-13 został skonstruowany inaczej – myśl inżynierska pozbawiła go i głowy, i emocji.
Gdzieś obok przeleciał następny mikrometeoroid. Zignorował go. Przemierzając powoli monochromatyczne poszycie statku, muskał przyrządami pomiarowymi emanacje ciał niebieskich. Promieniowanie było tu znacznie słabsze, stanowiło ledwie namiastkę kosmicznej uwertury sprzed lat, której wspomnienie robot naprawczo-diagnostyczny przechowywał w pamięci podręcznej. Niestety, niewielkiej – mógł wtedy zarejestrować jedynie promil aktywności Alfa Centauri. Lecz G-13 wiedział, że gdzieś w przestworzach kryje się kolejny żółty karzeł. Aby tam polecieć, musiał naprawić usterkę „Viatora”, tymczasem ledwie dryfującego, niczym bezdomna planetoida…
Drżenie, w które wprawiały bazę silniki startującego promu, wreszcie ustało. Wahadłowce z zaopatrzeniem rzadko tu trafiały. Pomarańczowy karzeł o wdzięcznym imieniu Solaris leżał daleko od uczęszczanych międzygwiezdnych szlaków, a księżyce Tichego, drugiego z obiegających go jowiszowych gigantów, nie należały do tak skolonizowanych, jak satelity Pirxa. Na Vliperdiusie, ósmym z piętnastu księżyców Tichego, diabeł mówił dobranoc.
Posegregowali ładunek zgodnie z przeznaczeniem, sprawdzili każdy element dostawy, po czym ślamazarnie, ale bez jednego zbędnego słowa roznieśli wszystko w odpowiednie miejsca. Małgorzata, okrywając się wysłużonym pledem, śledziła ich otoczona olbrzymim ekranem w sali konferencyjnej. Podzieliła go na mniejsze kwadraty, z których każdy przeznaczyła na jedno pomieszczenie, by nic jej nie umknęło. Zawsze lubiła porządek, a na jesieni życia ceniła go bardziej niż kiedyś….
Specjalisto od ostatniego kontaktu powoli toczyło się do sali przesłuchań. Zdecydowanie wolniej, niż chciało. Często ekstrapolowało tę chwilę i zawsze było wtedy jej gwiazdą: dziarską, zdecydowaną i lśniącą. Bo jak to tak, najważniejsze zadanie w jego egzystencji, a ono turla się ku niemu w żółwim tempie, jakby przydzielono mu je za karę.
Zatrzymało się przy oknie, żeby zarejestrować widok rozciągający się poza budynkiem. Panorama okazała się nieciekawa i statyczna: piaszczysty dziedziniec i kilka drzew. Przepuściło czyścicielo podłóg wywodzącego się z prototypowych egzemplarzy. Wysłało mu kilka uprzejmych pakietów danych. Było niewiele młodsze i niewiele przydatniejsze od czyścicielo, więc nie zamierzało się wywyższać….
Stary król frasował się bardzo. Polowania, uczty i turnieje rycerskie nie bawiły już stroskanego władcy. Snuł się po komnatach wiekowej warowni, wzdychając boleśnie i biada temu, który w złą godzinę stanąłby na jego drodze. Katowski topór co rano ociekał krwią skazańców, lecz nawet egzekucje nie rozpogadzały królewskiego oblicza, a entuzjazm gawiedzi oglądającej spadające głowy przyprawiał władcę o mdłości. Dworzanie na próżno prześcigali się w staraniach, by rozweselić swego pana; kuglarze, karły i trubadurzy pogarszali tylko stan monarchy. Doradcy nie ustawali w wysiłkach, sprowadzając na dwór coraz to nowych czarowników, zielarzy, uzdrowicieli i baby wiedzące. Żaden ze znachorów nic nie wskórał i wszystkich bez wyjątku oddano katu…
Nieskończona poczwarka – prosiaczek
Wciąż się przeoblekam, choć zrzucanie kolejnych warstw przychodzi mi z coraz większym trudem. Piszę te słowa, mając świadomość, że zostało niewiele do uzupełnienia. Nie chodzi tylko o okoliczności, w których się znalazłam, ale także o wynikające z pewnych powodów załamanie nerwowe, rozprzestrzeniające się z nieustępliwością podobną do pochłaniającej podwodne miasto choroby. Z każdym dniem oddalam się od równowagi psychicznej, na chybotliwej łódce odpływam od wyspy rozsądku ku otwartym wodom oceanu szaleństwa. Czasami wmawiam sobie, że mogło być gorzej…
Niedługo po kolejnej burzy pyłowej na niewielkim, mało uczęszczanym lotnisku, zagubionym na pustkowiach wyżyny Laras wylądował dwumiejscowy kopter z parą lekarzy na pokładzie. Tym razem nie chodziło jednak o zwykłe międzylądowanie, połączone z regeneracją ogniw maszyny, udającej się na soliański zachód. Zasypywane przez pustynny pył lądowisko, na wyrost zwane „Portem lotniczym Duisberg Landing Site-225” niespodziewanie okazało się celem podróży medyków, a kilkuosobowa, szkieletowa załoga zapomnianej placówki została wezwana do mesy. Oficjalny powód, badania profilaktyczne personelu, zlecone przez Duisberg Corporation brzmiał co najmniej niecodziennie…
Opowieść o wciągającej glinie i zapomnianych duchach – szara
Malutką, przytulną i ciemną chałupinę Babuszki uważałem za dom nawiedzony, ale po latach wiem, że tak naprawdę natchniona była jej właścicielka – kobiecina w kwiecistej chuścinie i szarej zapasce, która nigdy się nie brudziła, a przecież staruszka błąkała się w niej po lesie, przynosiła chrust (w tamtych czasach nie było to uważane za kradzież), paliła w piecu i ocierała łzy, gdy za długo wpatrywała się w słońce.
Na Podlasie przyjeżdżaliśmy w wakacje, coś w stylu agroturystyki w wydaniu lat pięćdziesiątych. Moi rodzice poznali Babuszkę jeszcze na wygnaniu, można powiedzieć, że uratowała im życie. Oni, wykształcone mieszczuchy i ona, prosta babinka z akcentem zalatującym śledzikiem. Anioł o śpiewnej mowie, mający zawsze dla innych posłanie ze słomy i kawałek gliniastego chleba….
— Dokąd jedziemy? — spytał, gdy May otwierała drzwi po stronie kierowcy.
— Dokąd chcesz. Ty decydujesz. — Uśmiechnęła się wyrozumiale. — Wsiadaj. Z drugiej strony — podpowiedziała.
Opuścił głowę i posłusznie obszedł solarochód. May czekała z dobrze skrywanym napięciem, czy towarzysz poradzi sobie z zajęciem miejsca w pojeździe, ale na szczęście odnalazł dotykową klamkę bez pudła. Dopiero wtedy sama usiadła na fotelu kierowcy. Mark nieco sztywno poszedł w jej ślady i dokładnie skopiował jej ruch, gdy zamykała drzwi samochodu.
— Czemu tym? — Tęsknie spojrzał na parkujący obok tradycyjny pick-up. — Nie możemy wziąć tamtego?
— Nie możemy zabrać cudzego wozu. — May założyła okulary słoneczne, uruchomiła silnik i gdy samochód wytaczał się z parkingu pod instytutem, spytała: — Co jest nie tak z moim?
— Nie ma przeszłości — odrzekł, starannie dobierając słowa…
Przez cały czas było świadome tego, co dzieje się wokoło. Może z początku nieco zdezorientowane, ale szybko przywykło do zmiany i opanowało trudną sztukę chłodnego wyciągania wniosków z nieustannie napływających informacji i interpretowania trylionów zmiennych. Czasem, gdy sprzeczne dane wprowadzały dysonans w uporządkowane ciągi obliczeń, ulegało irytacji i pozwalało — na chwilę — dochodzić do głosu atawistycznym emocjom. Ale i z tym nauczyło się radzić. Metodą prób i błędów opracowało sposób matematycznego opisu uczuć. Umiało przedstawić liczbowo żal, smutek, strach czy niechęć, zmierzyć ich natężenie i opisać rozkład w czasie, by potem zanalizować i niejako oswoić te pochodzące z różnych źródeł zakłócenia. Wykresy często zachodziły na siebie, zwłaszcza w momentach szczególnie doniosłych doznań, szybko jednak rozpadały się na kilka, często bardzo odległych, składowych…
Mikrodrony obudziły Jakuba przed umownym świtem, zanim komputer zaczął stopniowo zwiększać moc oświetlenia. Leżąc z zamkniętymi oczami, Radoniuk wsłuchiwał się w delikatne buczenie krążącej po pokoju „ćmy”. Do pierwszej dołączyła wkrótce kolejna. Powietrze, tłoczone do mieszkań podpoziomu drugiego przez coraz bardziej obciążony system podtrzymania życia, było niskiej jakości i znów przyprawiło go o ból głowy, ale i tak żyło się tu lepiej, niż na minus trójce przeznaczonej dla biedoty.
Detektyw uniósł nieco powieki, choć w mroku nie mógł dostrzec miniaturowych, ciemnych maszyn. Rejestrujące, śledzące czy ułomne? Automaty, niegdyś pomagające służbom planetarnym i dziennikarzom, wymknęły się spod kontroli i zaczęły powielać. Przy kopiowaniu oprogramowania coraz częściej dochodziło do błędów i większość mikrodronów nie posiadała już szpiegowskich zdolności swych przodków. Stały się jedynie dokuczliwą plagą, przypominającą ziemskie owady…
Polecamy opowiadania
Październik, rok 1953, Maine.
Według rozkładu pociąg miał się wkrótce zbliżać do Millinocket, postanowiłem więc wyjść do przedsionka, by rozprostować nieco kości i popodziwiać widoki. Krajobraz za oknem urzekał łagodnością. Sunęliśmy właśnie krawędzią skrzącego się ciepłymi refleksami wschodzącego słońca jeziora, wtopionego pomiędzy niewielkie, porośnięte wielobarwnym lasem wzniesienia. Gałęzie olbrzymich buków i dębów poruszały się gwałtownie, szarpane silnym wiatrem. Szeregi grubych pni rzedły miejscami nieznacznie, na tyle jednak, by dało się dostrzec w oddali ciemny masyw górski – przypuszczałem, że była to słynna grań Katahdin. Wybijała się spośród otaczających ją wzgórz niczym cielsko olbrzymiego śpiącego potwora. O tej porze roku noce na wysokościach musiały się już dawać we znaki, gdyż szczyt otulała całkiem wyraźna śnieżna pokrywa.
Zaczynał się piękny jesienny dzień, zlany złotym światłem poranka. Niebo cieszyło błękitem bez jednej chmurki. Pomimo ponurych okoliczności towarzyszących mojej wyprawie, niemal do samej stacji trwałem w zachwycie nad wspaniałością przyrody. Dlaczego tak rzadko opuszczałem Boston?…
Rabuś i kobieta czasów zarazy – FortApache
Johnny Sheridan zastanawiał się nad kolejnym rabunkiem farmy Sama Danversa. W okolicy od dawna nie istniały już inne zamieszkałe posiadłości, tylko zrujnowany domek Johnny’ego i równie nędznie wyglądające siedliszcze rodziny Danversów. Składała się ona z dwóch osób, ojca i córki.
Kilka ładnych lat temu Sheridan, idąc na bandycką robotę, zakładał na twarz maskę albo chustę, ale w końcu zrezygnował z tej zbędnej części ubioru. Nie działały już sądy, policja stała się dla grabieżcy zaledwie mglistym wspomnieniem, a budynek miejscowego szeryfa w opuszczonym przez wszystkich miasteczku zmienił się w kupę gruzów. Jedyni sąsiedzi Johnny’ego przecież dobrze wiedzieli, kto stale zabiera im część plonów, zarzyna kury i kaczki, ładuje do worka bochny chleba i od czasu do czasu szlachtuje sobie wieprzka.
Nie zachodziła już potrzeba ukrywania swojej tożsamości…
Rzeka Zapomnienia – prosiaczek
Gdyby miał głowę, pewnie odchyliłby ją do tyłu w wyrazie bezbrzeżnej fascynacji. Z bezwiednie uchylonymi ustami i szeroko otartymi oczami wpatrywałby się w głęboką czerń kosmosu, na pozór zimną i bezduszną. Jednak G-13 został skonstruowany inaczej – myśl inżynierska pozbawiła go i głowy, i emocji.
Gdzieś obok przeleciał następny mikrometeoroid. Zignorował go. Przemierzając powoli monochromatyczne poszycie statku, muskał przyrządami pomiarowymi emanacje ciał niebieskich. Promieniowanie było tu znacznie słabsze, stanowiło ledwie namiastkę kosmicznej uwertury sprzed lat, której wspomnienie robot naprawczo-diagnostyczny przechowywał w pamięci podręcznej. Niestety, niewielkiej – mógł wtedy zarejestrować jedynie promil aktywności Alfa Centauri. Lecz G-13 wiedział, że gdzieś w przestworzach kryje się kolejny żółty karzeł. Aby tam polecieć, musiał naprawić usterkę „Viatora”, tymczasem ledwie dryfującego, niczym bezdomna planetoida…
Drżenie, w które wprawiały bazę silniki startującego promu, wreszcie ustało. Wahadłowce z zaopatrzeniem rzadko tu trafiały. Pomarańczowy karzeł o wdzięcznym imieniu Solaris leżał daleko od uczęszczanych międzygwiezdnych szlaków, a księżyce Tichego, drugiego z obiegających go jowiszowych gigantów, nie należały do tak skolonizowanych, jak satelity Pirxa. Na Vliperdiusie, ósmym z piętnastu księżyców Tichego, diabeł mówił dobranoc.
Posegregowali ładunek zgodnie z przeznaczeniem, sprawdzili każdy element dostawy, po czym ślamazarnie, ale bez jednego zbędnego słowa roznieśli wszystko w odpowiednie miejsca. Małgorzata, okrywając się wysłużonym pledem, śledziła ich otoczona olbrzymim ekranem w sali konferencyjnej. Podzieliła go na mniejsze kwadraty, z których każdy przeznaczyła na jedno pomieszczenie, by nic jej nie umknęło. Zawsze lubiła porządek, a na jesieni życia ceniła go bardziej niż kiedyś….
Specjalisto od ostatniego kontaktu powoli toczyło się do sali przesłuchań. Zdecydowanie wolniej, niż chciało. Często ekstrapolowało tę chwilę i zawsze było wtedy jej gwiazdą: dziarską, zdecydowaną i lśniącą. Bo jak to tak, najważniejsze zadanie w jego egzystencji, a ono turla się ku niemu w żółwim tempie, jakby przydzielono mu je za karę.
Zatrzymało się przy oknie, żeby zarejestrować widok rozciągający się poza budynkiem. Panorama okazała się nieciekawa i statyczna: piaszczysty dziedziniec i kilka drzew. Przepuściło czyścicielo podłóg wywodzącego się z prototypowych egzemplarzy. Wysłało mu kilka uprzejmych pakietów danych. Było niewiele młodsze i niewiele przydatniejsze od czyścicielo, więc nie zamierzało się wywyższać….
Stary król frasował się bardzo. Polowania, uczty i turnieje rycerskie nie bawiły już stroskanego władcy. Snuł się po komnatach wiekowej warowni, wzdychając boleśnie i biada temu, który w złą godzinę stanąłby na jego drodze. Katowski topór co rano ociekał krwią skazańców, lecz nawet egzekucje nie rozpogadzały królewskiego oblicza, a entuzjazm gawiedzi oglądającej spadające głowy przyprawiał władcę o mdłości. Dworzanie na próżno prześcigali się w staraniach, by rozweselić swego pana; kuglarze, karły i trubadurzy pogarszali tylko stan monarchy. Doradcy nie ustawali w wysiłkach, sprowadzając na dwór coraz to nowych czarowników, zielarzy, uzdrowicieli i baby wiedzące. Żaden ze znachorów nic nie wskórał i wszystkich bez wyjątku oddano katu…
Nieskończona poczwarka – prosiaczek
Wciąż się przeoblekam, choć zrzucanie kolejnych warstw przychodzi mi z coraz większym trudem. Piszę te słowa, mając świadomość, że zostało niewiele do uzupełnienia. Nie chodzi tylko o okoliczności, w których się znalazłam, ale także o wynikające z pewnych powodów załamanie nerwowe, rozprzestrzeniające się z nieustępliwością podobną do pochłaniającej podwodne miasto choroby. Z każdym dniem oddalam się od równowagi psychicznej, na chybotliwej łódce odpływam od wyspy rozsądku ku otwartym wodom oceanu szaleństwa. Czasami wmawiam sobie, że mogło być gorzej…
Niedługo po kolejnej burzy pyłowej na niewielkim, mało uczęszczanym lotnisku, zagubionym na pustkowiach wyżyny Laras wylądował dwumiejscowy kopter z parą lekarzy na pokładzie. Tym razem nie chodziło jednak o zwykłe międzylądowanie, połączone z regeneracją ogniw maszyny, udającej się na soliański zachód. Zasypywane przez pustynny pył lądowisko, na wyrost zwane „Portem lotniczym Duisberg Landing Site-225” niespodziewanie okazało się celem podróży medyków, a kilkuosobowa, szkieletowa załoga zapomnianej placówki została wezwana do mesy. Oficjalny powód, badania profilaktyczne personelu, zlecone przez Duisberg Corporation brzmiał co najmniej niecodziennie…
Opowieść o wciągającej glinie i zapomnianych duchach – szara
Malutką, przytulną i ciemną chałupinę Babuszki uważałem za dom nawiedzony, ale po latach wiem, że tak naprawdę natchniona była jej właścicielka – kobiecina w kwiecistej chuścinie i szarej zapasce, która nigdy się nie brudziła, a przecież staruszka błąkała się w niej po lesie, przynosiła chrust (w tamtych czasach nie było to uważane za kradzież), paliła w piecu i ocierała łzy, gdy za długo wpatrywała się w słońce.
Na Podlasie przyjeżdżaliśmy w wakacje, coś w stylu agroturystyki w wydaniu lat pięćdziesiątych. Moi rodzice poznali Babuszkę jeszcze na wygnaniu, można powiedzieć, że uratowała im życie. Oni, wykształcone mieszczuchy i ona, prosta babinka z akcentem zalatującym śledzikiem. Anioł o śpiewnej mowie, mający zawsze dla innych posłanie ze słomy i kawałek gliniastego chleba….
— Dokąd jedziemy? — spytał, gdy May otwierała drzwi po stronie kierowcy.
— Dokąd chcesz. Ty decydujesz. — Uśmiechnęła się wyrozumiale. — Wsiadaj. Z drugiej strony — podpowiedziała.
Opuścił głowę i posłusznie obszedł solarochód. May czekała z dobrze skrywanym napięciem, czy towarzysz poradzi sobie z zajęciem miejsca w pojeździe, ale na szczęście odnalazł dotykową klamkę bez pudła. Dopiero wtedy sama usiadła na fotelu kierowcy. Mark nieco sztywno poszedł w jej ślady i dokładnie skopiował jej ruch, gdy zamykała drzwi samochodu.
— Czemu tym? — Tęsknie spojrzał na parkujący obok tradycyjny pick-up. — Nie możemy wziąć tamtego?
— Nie możemy zabrać cudzego wozu. — May założyła okulary słoneczne, uruchomiła silnik i gdy samochód wytaczał się z parkingu pod instytutem, spytała: — Co jest nie tak z moim?
— Nie ma przeszłości — odrzekł, starannie dobierając słowa…
Najnowsze publikacje
Publikacje naszych autorów
-
Recenzja: Stanisław Lem „Opowieści o pilocie Pirxie”
Lem ma w sobie coś takiego, że nawet, jeśli „nie chwyci”, to zostawia ślad. Wiem to z własnego doświadczenia. Pierwsze spotkanie – wczesna podstawówka. Dużo za szybko, zupełnie nie moje klimaty, a jednak do tej pory pamiętam fragment, który mieliśmy za zadanie wtedy zilustrować. W liceum podrzucono mi „Solaris”. Nie zakochałam się, ale niektóre sceny…
-
Recenzja: Marion Zimmer Bradley „Mgły Avalonu”
Lubię książki niespodzianki. Takie, o których nie wiem nic, poza tym, że podobno są dobre. „Mgły Avalonu” Marion Zimmer Bradley była właśnie taką książką. Trafiła do mnie w ramach paczki losowej fantastyki z likwidowanej biblioteki. Nie wyglądała zachęcająco, mimo że bardzo lubię fantastykę. I to najlepszy przykład, żeby nie oceniać książki po okładce, bo w…
-
Recenzja: Rodzina Addamsów (2019)
O Addamsach ortodoksyjnie Chyba nie ma drugiego motywu tak idealnie trafiającego w mój gust, jak “Rodzina Addamsów”. Aczkolwiek jestem w tej kwestii bardzo wybredna i nie wszystkie podejścia do tematu uważam za godne uwagi. Na pierwszy animowany film pełnometrażowy czekałam więc z ekscytacją, ale i sporą dawką lęku. Straszą już ponad osiemdziesiąt lat Rodzina Addamsów…
-
Między nami rękodzielnikami: Klaudia Goleń
Trochę w bok Tym razem będzie nie tyle o rękodzielniku, co o artyście, a nawet artystce. I to takiej, której karierę mam szczęście podziwiać od początku, bo wiążą nas więzy krwi. Z tego też powodu mam przyjemność posiadać sporą kolekcję dzieł Klaudii, od pierwszych szkiców, przez projekty na moje specjalne zamówienie, po w pełni dojrzałą…
-
Pasja szperania: starocie z żarskiego targu
Starocie wzywają… Od ostatniej “Pasji szperania” moja kolekcja rzeczy starych, zniszczonych i nikomu niepotrzebnych zdecydowanie się rozrosła. Zaliczyliśmy między innymi spektakularny i zaskakująco obfity najazd na pałac, o którym na pewno kiedyś opowiem. Jeśli w końcu uporam się ze wszystkimi kartonami… Postanowiłam jednak skupić się na ostatniej wyprawie. Chyba nawet nie potrafiłabym teraz prześledzić ostatniego pół…
-
Recenzja – Auta 3 (2017)
Jestem Zygzak, jestem piorun, jestem syn burzy… O studio Pixar mogłabym napisać osobny artykuł, bo jest to wytwórnia, która dużo dobrego wniosła i nadal wnosi do mojego życia. Jak dla mnie – Disney już dawno stracił koronę na ich rzecz (tak, wiem, że Disney kupił Pixara). I pewnie wkrótce taki arykuł spod moich palców wyjdzie,…