Lubię książki niespodzianki. Może nie całkiem niespodzianki, bo zawsze, zanim po taką sięgnę, sprawdzam jej ocenę w Biblionetce, bo jeszcze nigdy się na niej nie zawiodłam. Kiedy więc trafia do mnie pudło książek, których ktoś już nie chce, rytualnie siadam przed komputerem i takim sposobem robię selekcję, co zatrzymać, a co puścić dalej.
Egzemplarz “Inwazji jaszczurów”, który trafił do mnie po scontrum w jednej z bibliotek, miał na stronie tytułowej niebagatelną datę – 1949 r. Sama książka powstała w 1935 r., a kiedy doczytałam, że to science fiction, już wiedziałam, że ze mną zostanie. Byłam okropnie ciekawa, jak mogło wyglądać science fiction w tamtych czasach, a do tego czeskie… Jeśli myślicie, że trafiła mi się przeterminowana “ciekawostka”, to nic bardziej mylnego.
Tytuł nie jest tutaj zmyłką, choć inwazja wygląda trochę inaczej, niż w klasyku gatunku – “Wojnie światów” Wellsa. A i capkowe “tapa-boys” to nie kosmici, lecz przypadkowo odkryta rasa wyjątkowo dużych i inteligentnych jaszczurów wodnych, nazywanych później Salamandrami.
Całość podzielona jest na trzy części, mocno różniące się konwencją. Pierwsza to typowa powieść, z której dowiadujemy się, jakie błache zdarzenia stanęły u podstaw całego zajścia i kto jest wszystkiemu winien. Przekonujemy się, jak wiele zależy od, zdawałoby się, zupełnie niestotnych decyzji. To wspaniała ilustracja efektu motyla, co sam autor podkreśla, zamykając powieść bardzo elegancką klamrą.
W dalszych częściach, na podstawie wycinków z gazet dowiadujemy się, jak można przeprowadzić inwazję… właściwie tego nie robiąc, mimowolnie i przy okazji. Ale dostajemy nie tylko suche fakty. Możemy się zapoznać także z traktatami filozoficznymi, religijnymi, wypowiedziami specjalistów. Moim zdaniem – absolutne mistrzostwo budowania historii strzępami tak różnych środków przekazu.
Brzmi ciężko? Nic z tych rzeczy. Książka czyta się sama. Jest to bardzo elegancko i lekko napisana satyra. Zwodniczo przyjemna, bo pod przykrywką komedii kryją się naprawdę niewesołe wnioski.
Książka wydana właściwie w przededniu drugiej wojny światowej rozminęła się z jej scenariuszem. A może wcale nie próbowała go przewidzieć, choć nie zabrakło nawiązań do niemieckich roszczeń co do “szlachetniejszej rasy”. Sposób, w jaki jaszczury przeprowadzają inwazję jest dosyć przewrotny, a jednak… całkiem znajomy. I przez to treść prawdopodobnie nigdy się nie zdezaktualizuje. To historia o tym, jak łatwo przegapić sygnały ostrzegawcze i że są sytuacje, w których jesteśmy przegrani na starcie. Nie ważne, czy postanowimy walczyć, czy zachować bierność.
Wydaje mi się, że mało jest książek, które potrafią tak poważne przemyślenia przedstawić w tak lekkiej i nadal rozrywkowej formie. Do tego nie sięgając daleko, nie tworząc skomplikowanych fabuł i nie używajac tanich chwytów emocjonalnych. “Inwazja jaszczurów” to zdecydowanie pozycja warta uwagi. Czy patrzeć na nią jako science fiction, satyrę, antyutopię, czy wręcz jedną wielką metaforę – to po prostu lekka literatura wysokich lotów.